lecznianie
Publikacja Łęcznianie – czas zastygły w fotografii jest uwieńczeniem trzeciej edycji projektu Ratujmy od zapomnienia realizowanego przez Łęczyńskie Stowarzyszenie Twórców Kultury i Sztuki PLAMA. Celem projektu było włączenie mieszkańców Łęcznej w gromadzenie różno-rodnych materiałów archiwalnych, które pozwoliły na zgłębienie wiedzy o przeszłości naszego miasta.
    W latach 2008-2009 Stowarzyszenie wydało dwa tomy biogramów mieszkańców Łęcznej, które ukazały się pod wspólnym tytułem Łęcznianie. Przychylny odbiór czytelników i duże zainteresowanie historią rodów łęczyń-skich zainspirowały autorów Łęcznian do przygotowania publikacji odmiennej, skupionej na źródłach fotogra-ficznych, które zostały zebrane podczas realizacji projektu. Bogactwo materiału ikonograficznego pozwoliło na tema-tyczne pogrupowanie fotografii, obejmujące najważniejsze sfery życia mieszkańców Łęcznej do lat 70. ubiegłego wieku. Dokumentują one m.in. życie rodzinne, społeczne, zawodowe i religijne. Album jest próbą zaprezentowania różnorodności naszego miasta i zmian, jakim ono i jego mieszkańcy podlegali na przestrzeni dziesięcioleci dwudziestego wieku.
    Realizacja projektu była możliwa dzięki współpracy
i zaangażowaniu instytucjonalnych partnerów. Dziękujemy Centrum Kultury i Zespołowi Szkół nr 1 w Łęcznej za aktywny udział w projekcie. Szczególne podziękowania kierujemy pod adresem koordynatorów: pani Heleny Kępki i pana Leszka Włodarskiego oraz wolontariuszy: Emilii Bogusz, Małgorzaty Brodzisz, Katarzyny Butkiewicz, Anny Galewskiej, Magdaleny Kafarskiej, Aliny Kłyzy, Magdaleny Krystjańczuk, Wiesławy Kurowskiej, Danuty Kuśmirek, Anny Ładak, Beaty Michalak, Katarzyny Starzyńskiej i Izabeli Szymczuk za prowadzanie spotkań z beneficjentami projektu.
    Realizacja projektu była możliwa dzięki współfinansowaniu przez Ministerstwo Pracy i Polityki Społecznej w ramach Programu Operacyjnego Fundusz Inicjatyw Obywatelskich.
    Projekt Ratujmy od zapomnienia nie kończy się wraz z wydaniem niniejszego albumu. Obecnie przygotowujemy trzeci tom cyklu Łęcznianie oraz kolejny album fotografii, poświęcony architekturze dawnej Łęcznej. Ponownie apelujemy do Was, drodzy Czytelnicy o udostępnianie fotogra-fii i przekazywanie nam informacji dotyczących przeszłości naszego miasta i jego mieszkańców. Mamy nadzieję, że przy Państwa pomocy i zaangażowaniu naszych partnerów uda nam się ocalić kolejne fotografie, dokumenty i relacje obra-zujące losy kilku pokoleń mieszkańców Łęcznej ubiegłego stulecia.


Eugeniusz Misiewicz
Paweł Brodzisz
 

 
Janusz Łosowski
 
   Wzruszający obraz minionego czasu
 
Po dwóch tomach biogramów Łęcznian otrzymujemy album ze zdjęciami mieszkańców Łęcznej wykonanymi przed pierwszą i drugą wojną, w czasie okupacji i w latach powojennych. Wykorzystano w nim już materiał wcześniej opublikowany, a także fotografie całkiem nowe, znajdujące się w posiadaniu osób prywatnych. Dokumentują one różne sfery życia miasta w tych jakże odmiennych okresach histo-rycznych. Zdjęcia usystematyzowane w ramach kilku grup tematycznych przynoszą obraz Łęcznej, którego już nie ma. Oglądanie ich to dla czytelnika specyficzna wycieczka w przeszłość, pozwalająca na poznawanie jej za pośred-nictwem wybranych czarno-białych obrazów. Zostały one wyselekcjonowane i uporządkowane w taki sposób, aby współczesnemu odbiorcy ułatwić nie tylko oglądanie, ale i rozumienie treści, jakie niosą ze sobą. Tekst komentujący  zamieszczony w tym tomie materiał fotograficzny ma ułatwić odbiorcom ocenę jego wartości oraz zachęcić ich do podjęcia próby samodzielnej interpretacji przekazu zawartego w zdjęciach.  
    W moim przekonaniu wartość tego albumu przejawia się w trzech płaszczyznach. Każde umieszczone w nim zdjęcie dokumentuje jakieś wydarzenie z dziejów miasta i udział uczestniczących w nim osób, co dla historyków zajmujących się dziejami miasta ma istotne znaczenie. Osobną wartość stanowią szczegóły dotyczące wyglądu ludzi i otaczających ich rzeczy, a także miejsc, w których przebywali, przydatne zarówno dla historyków, jak i etnografów czy kulturoznawców. Fotografie racjonalnie podzielone na grupy tematyczne i tworzące uporządkowane sekwencje wydarzeń stanowią swoistą narrację o czasach minionych. Posiadają jeszcze dodatkową wartość, bowiem poruszają wyobraźnię odbiorów i wywołują ich pozytywne emocje.
    Dawny świat drewnianych domów, odrapanych muro-wanek, nieutwardzonych ulic i wyboistych dróg, ubogo zaopatrzonych sklepików oraz zakładzików rzemieślniczych zniknął niemal na naszych oczach, wyparty przez budynki z wielkiej płyty czy nowoczesne wille, sklepy z obfitością towarów oraz zakłady przemysłowe. Kresem dawnej Łęcznej okazała się budowa kopalni w Bogdance i związana z tym radykalna zmiana charakteru miasta, które z cichego prowincjonalnego miasteczka stało się zapleczem mieszkalnym i usługowym dla rozbudowującej się kopalni. Jedno ze zdjęć, przedstawiające orzącego chłopa na tle nowych bloków, doskonale obrazuje zetknięcie się tych dwóch światów, z których jeden musiał ustąpić miejsca drugiemu, bowiem na miejscu pól ornych powstały nowe osiedla mieszkaniowe.
    Podział tematyczny materiałów fotograficznych doko-nany przez wydawców nie tylko ułatwia wyszukiwanie interesujących obrazów, ale odzwierciedla zastosowaną przez nich zasadę doboru zdjęć. Starali się oni ukazać w sposób możliwie pełny różne sfery życia codziennego Łęcznej, całkowicie odmiennego od współczesnej rzeczywistości.
Taka możliwość interpretacji zebranego materiału nasuwa się bezpośrednio, dlatego proponuję odbiorcy-czytelnikowi, by zastosował ją w pierwszej kolejności. Czym róż-niła się dawna Łęczna od współczesnej? Odpowiedź na to pytanie można dostrzec bez większego trudu na każdej niemal fotografii.
    Kilka zdjęć przedstawiających dzieci zadziwia nie tylko ich skromnymi ubrankami, ale także wyglądem łęczyńskich domów i podwórek. Drewniane, parterowe, odrapane domy ze sfatygowanymi okiennicami, rozwalające się ganki byle jak podbite deskami, takie same komórki, niebrukowane podwórka zarosłe trawą, a nawet polnymi kwiatami. Wyziewająca z nich bieda może zaskoczyć współczesnego czytel-nika, a nawet wywołać u niego przygnębienie, które na szczęście łagodzą uśmiechy fotografowanych dzieci. Widać wyraźnie, że cieszyły się z zabawy w gronie rówieśników, zupełnie nie uświadamiając sobie niedostatku odczuwane-go przez dorosłych. Autentyczną radość można też dostrzec na zdjęciu przedstawiającym stojące razem dzieci polskie i żydowskie, wspólnie korzystające z uroków wakacji 1939 roku, dla tych drugich ostatniego spokojnego lata w ich krótkim życiu.
    Czy mimo powszechnego niedostatku, by nie użyć określenia biedy, ówcześni łęcznianie potrafili cieszyć się życiem w takich warunkach? Odpowiedź na to pytanie przy-noszą liczne fotografie obrazujące spotkania towarzyskie, przy bardzo skromnie zastawionym stole, pikniki na świe-żym powietrzu z akordeonem, by pośpiewać, gdy znudzą się rozmowy, grę w karty, a nawet w bilard (bo w jednym miej-scu oferowano taką rozrywkę). Uprawiano też sport, ale ra-czej w wersji rekreacyjnej, a więc biegając, urządzając pokazy sprawności gimnastycznej, jeżdżąc na rowerze, pływając kajakiem po Wieprzu, a w zimie ślizgając się na łyżwach po zamarzniętej sadzawce, a może i rzece. W sumie nic nadzwyczajnego, z jednym wyjątkiem. Znalazło się bowiem również miejsce dla bardziej wyrafinowanych form rozrywki, polegających na urządzaniu koncertów muzy-cznych w wąskim kręgu krewnych czy znajomych. Na uroczystościach rodzinnych, przede wszystkim weselach, grały różne kapele, wśród których bardzo znany był zespół Zielińskiego. Organizowano też przedstawienia parateatralne, takie jak posiadające już ugruntowaną tradycję zwią-zaną z obrzędowością religijną jasełka, zwane w Łęcznej „Herodami”, oraz amatorskie przedstawienia sztuk teatralnych, jak choćby przygotowywane przez prowadzony przez miejscowego aptekarza Trzcińskiego teatrzyk. Wszystkie te formy aktywności kulturalnej znajdują bezpośrednie odzwierciedlenie w zamieszczonym w książce materiale fotograficznym, który z tego powodu posiada wielką war-tość dokumentacyjną.
    Jedno ze zdjęć, wykonane w pracowni fotograficznej w okresie międzywojennym, przedstawia stojącego na krześle chłopczyka, łokciem dotykającego ustawionego na  pod-stawce aparatu telefonicznego. Telefon stanowił wtedy symbol postępu technicznego i cywilizacyjnego, w daleko większym stopniu niż obecnie komputer czy telefon komórkowy, dlatego prowincjonalnemu fotografowi bardzo zale-żało, aby w jego atelier młodość kojarzyła się także z nowo-czesnością. Na fotografii nie widać kabla tego aparatu, więc raczej nie służył on do utrzymywania łączności, tylko sta-nowił dekoracyjny rekwizyt, a nie można też wykluczyć, że w miejsce autentycznego aparatu postawiono jedynie jego atrapę. Jednak bez względu na autentyczność przedmiotu świadczy to o wielkim uznaniu dla postępu techniki.
    Niektóre fotografie wywołują rozbawienie, ale i zarazem gorzkie refleksje. Należy do nich zdjęcie grupy dziewcząt ubranych w pasiaste koszulki i marynarskie czapki, śpiewających na uroczystej akademii odbywającej się w szkolnej sali gimnastycznej. Napis („Niech żyje Pan Dyrektor”) umieszczony w tle nie pozostawia wątpliwości, że imprezę zorganizowano ku czci osoby kierującej szkołą. Fotografia ta stanowi interesujący dowód szkolnej obyczajowości okresu PRL, będącej pokłosiem kultu jednostki. Obok uroczystości, których cel stanowiło uczczenie I sekretarza Komitetu Centralnego PZPR, kierującego tą partią, a także jego odpowiedników na niższych szczeblach, czyli sekretarzy komitetów partyjnych na szczeblu wojewódzkim i powiatowym, organizowano także szkolne uroczystości mające na celu fetowanie dyrektora. I pewnie nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyż okazywanie szacunku zwierzchnikom jest zawsze godne pochwały, gdyby ceremonii nie połączono z występami artystycznymi uczennic. Stanowiło to przejaw uniżono i ze strony nauczycieli wobec ich zwierzchnika i niosło swoisty komunikat kierowany do młodzieży szkolnej, że władzy należą się nie zwykłe wyrazy uznania, ale przede wszystkim wyszukane i huczne hołdy.
    Tu przypominają mi się moje kolonie letnie z roku 1968, spędzone w nadbużańskich Sławatyczach, obecnie znanych z przejścia granicznego z Białorusią. Tuż po naszym przyjeździe, jeszcze zanim dobrze poznaliśmy okolicę, kierownictwo kolonii rozpoczęło z nami codzienne przy-gotowanie do uroczystego ogniska kończącego turnus, które mieli obserwować przedstawiciele dyrekcji cukrowni w Rejowcu, organizującej wypoczynek kolonistów. Próby trwały każdego dnia przez cały nasz pobyt, czyli pełne dwa tygodnie. Już nie wiem, czy osoby reprezentujące dyrektora przyjechały na tę imprezę, ale dobrze pamiętam, że wypadła ona dobrze, bo przecież poprzedziło ją aż kilkanaście prób. Sądzę, że członkinie zespołu wspomnianej łęczyńskiej szkoły także musiały odbyć co najmniej kilka spotkań, aby ich występ wypadł okazale.     
    Wiele zdjęć może wydać się zupełnie banalnych, jak choćby ujęcia przedstawiające łęcznian, starszych i młodszych, siedzących na ławeczkach przed swoimi drewnianymi domkami. Tymczasem to one właśnie odzwierciedlają jedną z podstawowych różnic między dawną a dzi-siejszą Łęczną, dotyczącą sposobu wykorzystywania czasu. Przesiadywanie na tych ławkach nie stanowiło niczego szczególnego i niemal każdy mógł sobie na to pozwolić, gdyż większość ludzi dawniej nie odczuwała problemu braku czasu, który tak bardzo doskwiera współczesnemu społeczeństwu. Żyjąc w kręgu własnego warsztatu rze-mieślniczego, sklepu czy gospodarstwa rolnego stykano się z sąsiadami i rozmawiano z nimi na takich ławeczkach, jeśli tylko nie przeszkadzały jakieś dodatkowe obowiązki czy pogoda. A jeśli zabrakło rozmówców to z perspektywy ławki przed domem obserwowało się najbliższe otoczenie czy ulicę. Nie było wtedy telewizji, Internetu, odtwarzaczy, telefonów komórkowych i innych wynalazków, tak bardzo odciągających współczesnego człowieka od bezpośrednich kontaktów z innymi osobami, a ludzie spotykali się ze sobą znacznie częściej niż obecnie i chętnie rozmawiali o swoich codziennych radościach i kłopotach.
    Mieszkańcy miasta spędzali w jego obrębie niemal całe swoje życie, a opuszczali je wyjątkowo, zwłaszcza że położone było z dala od linii kolejowej. Aby wyruszyć w dłuższą podróż łęcznianie musieli furmanką lub autobusem dojechać do Lublina, a potem kontynuować podróż koleją. Przed wojną własne środki lokomocji, takie jak choćby uwieczniony na jednej fotografii motocykl Sokół 1000 z przyczepą polskiej produkcji, umożliwiające dalsze eskapady, posiadali tylko nieliczni. Po wojnie sytuacja przez dłuższy czas nie zmieniała się, choć pojawiały się nieliczne samochody poniemieckie przejęte na ziemiach zachodnich. Prawdopodobnie w taki sposób jeden z mieszkańców miasta pozyskał popularną maszynę marki DKW, o których zazdro-śni złośliwcy mówili „dykta, klej i woda”, nawiązując w ten sposób do tanich materiałów, z których były wykonane. 
    Nowe samochody zaczęły być bardziej dostępne dla ograniczonego kręgu obywateli dopiero w latach sześćdziesiątych ubiegłego wieku i były to osobowe maszyny rodzimego pochodzenia, jak choćby słynna warszawa, pro-dukowana przez FSO na Żeraniu na sowieckiej licencji, widniejąca na jednym ze zdjęć. Nie mogło jednak być ich wiele, skoro sprzedawano je wyłącznie na talony. 
    Obecnie dzięki powszechnej dostępności samochodów, braku przeszkód przy przekraczaniu granic między państwami oraz atrakcyjnym ofertom biur podróży każdy niemal mieszkaniec Polski może podróżować bez prze-szkód nie tylko po kontynencie, ale praktycznie po całym świecie. Horyzont geograficzny przeciętnego mieszkańca, ograniczający się w okresie międzywojennym do obszaru miasta czy województwa stopniowo rozszerzający się na obszar kraju w latach siedemdziesiątych, teraz powiększył się na skalę niewyobrażalną dla  obywatela okresu PRL.
    Przed wojną, w czasie okupacji i po jej zakończeniu w każdym mieście istniały zakłady rzemieślnicze obsługujące nie tylko mieszkańców miasta, ale i chłopów z okolicznych wsi. Szczególnie dużo pracy mieli krawcy, zaopatrujący klientów w ubrania letnie i zimowe, zupełnie nie odczuwający konkurencji sklepów z gotową konfekcją, przeważnie słabo zaopatrzonych i to z reguły w drogie wyroby. Wielkim ich atutem było też dokonywanie przeróbek odzieży używanej osobom, których nie stać było na zakup czy zamówienie nowych ubrań. Interesująca fotografia przedstawia młodego czeladnika krawieckiego przy słynnej maszynie do szycia Singer z napędem nożnym (choć były także napędzane ręcznie przy pomocy korbki!), stanowiącej podstawowe narzędzie rzemieślników branży konfekcyjnej. Od okresu międzywojennego królowała ona w pracowniach krawieckich i stanowiła przedmiot dumy ich właścicieli. Dopiero w latach sześćdziesiątych krawcy zaczęli wykorzystywać wyeksploatowane elektryczne maszyny do szycia, zazwyczaj wycofywane ze spółdzielczych czy państwowych zakładów odzieżowych. Wtedy rozpoczął się zmierzch tych popularnych maszyn krawie-ckich, które zaczynały przegrywać w konkurencji z wydajniejszymi i wygodniejszymi elektrycznymi konkurentkami. Jeśli porównamy z krawieckim singerem proste narzędzia warsztatu szewskiego, czyli tzw. kopyto (drewniana forma imitująca ludzką stopę), szydła, dratwy (mocne nici), uła-twiające wykonywanie pracy ręcznej, które można dostrzec na jednej z fotografii, to łatwo zrozumieć dumę rzemieślnika posługującego się codziennie urządzeniem mechani-cznym, którego nie posiadali koledzy z innych branż.
    Życie codzienne w Łęcznej w okresie PRL obracało się w trójkącie praca – dom – praca, a możliwości rozrywki dla przeciętnego obywatela były raczej niewielkie. Jedną z nich stanowiło radio, z czasem coraz bardziej dostępne, ofe-rujące serwis informacyjny, słuchowiska i audycje muzyczne. Było ono też skutecznym środkiem propagandy, oddziałującym na odbiorcę o każdej porze dnia. Jednocześnie radio dostarczało też antidotum na kłamstwa komuni-stycznego aparatu propagandy. Obnażały je audycje nie-zależnych rozgłośni takich jak BBC, Radio Wolna Europa oraz Głos Ameryki. Na jaką skalę były one słuchane przez mieszkańców miasta, tego nie wiemy, gdyż brakuje badań dotyczących tego problemu.
    Siły aparatu propagandy w PRL można niemal dotknąć dokładnie przyglądając się zdjęciu pochodzącemu z roku 1969, na którym widzimy samochód z megafonami na podwoziu ciężarówki Star 20, wyprodukowanej przez starachowicką FSC. Samochody takie mogły dojechać z propagandowym przekazem nawet w te miejsca, do których z powodu braku elektryczności nie docierało radio. Scenka utrwalona na tej fotografii nie ma akurat bezpośredniego związku z przeznaczeniem wspomnianego pojazdu. Obok niego przykucnęły dwie młode panie z kolegą strażakiem, członkiem miejscowej orkiestry. Ich letnie sukienki wskazują na letnią porę, możliwe więc, że na zdjęciu uwiecz-niono łęczyńskie obchody kolejnej rocznicy tzw. wyzwo-lenia w dniu 22 lipca. 
    Silna więź z wiejskim otoczeniem przejawiała się rolniczymi zajęciami pewnej części mieszkańców Łęcznej i bezpośrednim zaopatrywaniem miasta przez ludność wiejską we wszelkiego rodzaju produkty rolne, takie jak drób (żywy), nabiał, warzywa i owoce na miejskim targu. W tamtych czasach sklepów nie było jeszcze wiele, a two-rzone po wojnie państwowe czy spółdzielcze sieci handlowe były mało operatywne. Obecnie Łęczna nabrała wielko-miejskiego charakteru, rozwinęła się  sieć bardzo dobrze zaopatrzonych sklepów spożywczych, w których zawsze można kupić wszystko, a także odzieżowych, meblowych
 i z gospodarstwem domowym. Współczesna epoka to czas niczym nieograniczonej konsumpcji, będącej następstwem zalewu rynku olbrzymią masą towarów, do czego wszyscy już zdążyli się przyzwyczaić, zapominając, że dawniej wcale tak nie było.
    Jakże egzotycznie wygląda pamiątkowe zdjęcie ekspedientek jednego ze sklepików, na którym uważny czytelnik może dostrzec, oprócz twarzy sympatycznych pań, znanych raczej tylko rodzinie i znajomym, nadzwyczaj ubogie zaopatrzenie. Na fotografii tej, wykonanej w okresie powojennym, asortyment oferowany klientom można policzyć niemal na palcach obu rąk, a zamiast towaru uwagę potencjalnych nabywców przyciąga napis: „Bądź uprzejmy, a będziesz uprzejmie obsłużony”. Tego rodzaju wezwania często pojawiały się w peerelowskich placówkach tzw. handlu uspołecznionego, w których słabo wynagradzany personel był bardzo uczulony na punkcie zachowania klientów, często rozgoryczonych pustkami na półkach. Takie wezwania zniknęły w warunkach normalnej gospo-darki rynkowej, co w żaden sposób nie dziwi, gdyż obecnie sprzedawcom bardziej zależy na zachęcaniu klientów do zakupów niż uczeniu ich kulturalnego zachowania, a oni w dobrze zaopatrzonych sklepach raczej nie mają powodu do  narzekań czy nagannego zachowania.         
    Kończąc swoje refleksje, gorąco zachęcam odbiorców do przejrzenia książki i życzę im, aby odbywając krótką wę-drówkę po nieistniejących już miejscach dawnej Łęcznej, nauczyli się czegoś zarówno o przeszłości tego miasta, jaki całego kraju. Mam też nadzieję, że oglądając obrazki z życia codziennego tamtych lat doświadczą zauroczenia, określanego przez niektórych mianem magii miejsca, która zwiąże ich emocjonalnie z jego czasem minionym.

 

© 2018 Wszelkie prawa zastrzeżone

lecznianie